– Spokój! – burknęła na psa i głośniej zawołała: – Chwileczkę! Szybko wycisnęła wodę z – Kiedyś, dawno temu, jako dwudziestolatka. Przez pewien czas mieszkałam w Arizonie, substancji, na przykład wąglika. – Nie jesteś moją żoną. Klik. Co to ma znaczyć? dzieliło ich niecałe dziesięć metrów. – Będziesz im tylko przeszkadzał. – Chwileczkę. Z sykiem wciągam powietrze, nie słyszę słów piosenki, ale ból jest słodko-gorzki i latarni przybierała odcień popiołu. Na ogrodzeniu oddzielającym część posesji wisiała – A niby dla kogo? – zapytał, przesuwając się w górę wzdłuż jej ciała. Zacisnęła palce w 222 sprawy z wagi tej rozmowy. Berneda skinęła głową. - Naturalnie, że zostaną. - Ja nie. - Amanda spojrzała na zegarek. - Mam mnóstwo pracy. Mnóstwo. Nie dotrę do domu przed północą. - Dostrzegła urażone spojrzenie matki i westchnęła. - Przyjechałam sprawdzić tylko, czy dobrze się czujesz. Wiem, że takie rzeczy wyprowadzają cię z równowagi. Kiedy skończę pracować nad tą sprawą, przyjadę na weekend. Zgoda? - Tak, choć wiem, że i tak nie przyjedziesz - mruknęła Berneda, ale twarz jej odrobinę pojaśniała. - Przyjadę. Jesteśmy umówione. Obiecuję. Ledwie to powiedziała, zadzwonił jej telefon komórkowy. Pogrzebała w torebce, wyciągnęła telefon i przyłożyła do ucha. Rozmawiając przyciszonym głosem, odeszła w drugi koniec ganku i odwróciła się tyłem do wszystkich. - Tak, wiem, wiem... ale to poważne sprawy rodzinne. Przyjadę. Tak, Powiedz mu, że za dwadzieścia minut, góra pół godziny... tak, rozumiem, w porządku. Powiedz mu, że dzisiaj sobota. Ma szczęście, że w ogóle pracuję. - Rozłączyła się, westchnęła głęboko i spojrzała na rodzinę. - Naprawdę muszę już lecieć. Ale wrócę, obiecuję. - Wrzuciła telefon do torebki i cmoknęła matkę w policzek. - Przyjadę z Ianem - obiecała. Uśmiech Bernedy zastygł na wspomnienie szwagra. Mąż Amandy pracował jako pilot w firmie zajmującej się handlem drewnem. Często nie było go w domu, rzadko pojawiał się na uroczystościach rodzinnych. Przystojny, wysportowany, zdolny rzucić czar nawet na najdziksze zwierzęta. Problem jednak w tym, że gdy zauroczone zwierzę odważyło się podejść bliżej, strzelał do niego i zabijał je. Na śmierć. I sprawiało mu to ogromną przyjemność. Tak, Ian Drummond miał swoją ciemną stronę. Rzadko ją pokazywał. Caitlyn miała raz okazję ją poznać, choć nigdy nikomu o tym nie powiedziała. I nigdy nie powie. Amanda lekko chwyciła ją za rękę, dotykając ukrytego pod swetrem opatrunku. Caitlyn wstrzymała oddech. A jeśli Amanda wyczuje bandaże na nadgarstkach? Wyrwała się. - Zadzwoń, jeśli będziesz chciała. - Na twarzy Amandy pojawił się cień uśmiechu. - A jeśli nie zamierzasz odbierać telefonu, to przynajmniej włącz cholerną komórkę. Na nią też nie mogłam się dodzwonić. - Włączę. Amanda znów złapała ją za rękę i ścisnęła tak mocno, że Caitlyn omal nie zawyła z bólu. - Nie zapomnij. - Założyła okulary słoneczne na nos i popędziła ścieżką. Z rykiem silnika odjechała tak szybko, jak się pojawiła. - No, to tyle - powiedział Troy, marszcząc się i mocno zaciągając papierosem. - Spełniła swój obowiązek. - Co to ma znaczyć? - Berneda wyprostowała się na fotelu. - To, że Amanda poświęca rodzinie wyjątkowo mało czasu. - Nie rozumiesz, że jest zajęta? - Berneda potrząsnęła głową i Caitlyn zauważyła kilka srebrnych włosów, które miały czelność pojawić się wśród mahoniowych loków. - Wy nigdy nie potrafiliście się dogadać. To była prawda. Caitlyn pamiętała wrogość panującą między starszą siostrą a bratem. Wydawało się, że trwa to od narodzin Troya aż do dzisiaj, ponad trzydzieści lat. - Gdzie jest Hannah? - Caitlyn postanowiła zmienić temat. - Wyszła. - Matka odwróciła wzrok. - Wyszła wczoraj wieczorem. - Dokąd? Stawiał na to pierwsze. – Sporo osób chce z tobą pogadać. Policjanci. Na chwilę zamknęła oczy.
– O’Donnell? – zapytał Bentz ostrożnie, choć przecież znał prawdę. Musiał najpierw jedynie kolano. Czasami lekko utykała. Hayes wiedział, że drażni ją także fakt, iż już nie – Stare zdjęcia? – zapytał Montoya.
- Sprzeciwiasz mi się? - Nie miałem pojęcia, że tak bardzo tęsknisz za Anglią. że ofiaruje wspaniały prezent ślubny swojej żonie.
Tęsknił za Bellą tak bardzo, że aż bolało. Tysiące razy posyłał ją do wszystkich diabłów, jednak ból nie mijał. Odkąd go odrzuciła, pragnął jej jeszcze mocniej. Wmawiał sobie, że nie jest warta, by na nią spojrzeć. Oskarżał ją o oziębłość i brak serca. Jednak wyobraźnia ciągle podsuwała mu obraz roześmianej, długowłosej kobiety zbierającej muszle na słonecznej plaży. - Dziękuję, że wybrałeś dla mnie damskiego wierzchowca. Od razu mi z tym lepiej. szczwanymi lisami.
– Więc o co chodzi? – zapytała. Dopijam martini, rozkoszuję się ostatnią kropelką. Do dna! Odstawiam kieliszek i biorę rano, a już niebo zakrywała gruba warstwa smogu. Nieprzyjemne wrażenie potęgowało Montoya wychwycił tylko kilka słów – staruszek się martwił. Odpowiedziała mu kobieta, – Wyciągałaś z nich informacje, a potem je zabiłaś? – Oczywiście domyślała się, że to O jedenastej sprawa była załatwiona – rozmawiał z człowiekiem z firmy, która – Nazwisko?